Polska lat PRL-u, to była niezwykła kombinacja o zapachu amerykańskich paczek i proszku ixi .
Trochę przedwojnia, dużo biedy siermiężnej i dzierganej twórczości kobiet.
Niemieckie maszyny do szycia-Singer i polskie Łuczniki , ze śpiewającym "Mazowszem" w tle.
Miasteczka i wsie wchłaniały przesiedleńców ze wschodu. Repatrianci zajmowali poniemieckie gospodarstwa,w ogrodach pyszniły się georginie,dojrzewały pomidory i zboże.
Kółka Rolnicze wypożyczały maszyny, stawiano snopki i kopce, żniwa w kurzu i w hałasie pasów transmisyjnych sieczkarni,
aż furczało.
W miastach szarość dnia codziennego też miała swój smaczek.
Tradycją kulinarną stała się wystana w kolejce kiełbasa, sałatki domowej roboty, kiszone ogórki, cebula, smażone śledzie w zalewie octowej, na obiad karkówka w ciemnym sosie, pierogi, kluski, zupy, bigos,placek drożdżowy.. a szczytem obrotności była rodzina na wsi. Z czasem pakowne zamrażarki mieszczuchów wypełniały się świńskimi tuszami. Furorę robiły: słonina,stópki ,boczek, salcesony i kiełbasa ze świniobicia...
W barach mlecznych klientela w czapkach z bobra,w ortalionach i płaszczach w jodełkę, pierogi leniwe i mleko z kożuszkiem .
Szary tłum obywateli przemieszczał się tramwajami i autobusami. Przed sklepami stał w kolejkach po wszystko, a w Peweksach pachniało i szeleścił celofan.
Ludzie czuli się jak wieczni myśliwi , goniąc za towarem ,bo właśnie gdzieś tam coś"rzucili", a po ulicach pomykały "Syreny"
* Podstawówka i liceum Anny w dużym mieście....
to szeroko otwarta furtka w dorosłość. Jeszcze ulegała pokusom i namowom, nie odróżniała dobra od zła, troch na oślep szukając swej tożsamości .
Jeszcze obojętna na krytykę czy wyrzuty sumienia, przyjmowała wersje, że wszystko się może zdarzyć, bo przecież świat jest większy niż obrazek w prostokącie okna jej pokoiku.
Nie znosiła naśladownictwa i powtarzalności.
Zaczynała się niekończąca się historia przeżyć i rozlicznych przypadków potarganych zmysłów.
Zakochana nieszczęśliwie pytała siebie,"czy ta miłość jest taka słaba, czy ja za silna". Wtedy jeszcze myślała, że panuje nad swoim losem. Jeszcze nie wiedziała, że ludzie kochają i nienawidzą, że żyją sami z wyboru, choć płaczą po nocach z samotności, szukając zacisznego azylu w życiu codziennym, wyszlifowanym nawykami,
aby potem uciekać do hałasu i szukać adrenaliny w konfliktach, co przechodzi w uzależnienie......
Mijały miesiące ..
W radiu przestały już królować Filipinki ,
nadchodziła era Anny Jantar. Perfekt, Maanam i bunt - nadchodził rock....
Przebrzmiała już piosenka "Chłopak z gitarą byłby dla mnie parą ",ale każda chciała takiego mieć...
Karol, kolega z liceum na jakiś czas przewrócił jej świat . Nie brylowała na szkolnych zabawach , raczej skromna choć nie stojąca pod ścianą.. Włosy do pasa a la amerykańska hipi ,bez biustonosza i bez makijażu...Chodząca natura w dzierganym sweterku ,rzemyczki, ze sznurka torebka, pierścionek z cepelii. Czuła , że to naśladownictwo , że zamiast siebie ..że to szybko minie, ale
grała w kolory ,a kiedy go poznała bliżej to nawet bardziej.
On rok starszy, i wydawało się jej ,że świadomy siebie i świata,bo przecież potrafił ogolić głowę, by zaistnieć na szkolnym korytarzu no i umiał w Hendrixa , tak czarodziejsko szarpał strunami, Paganini prawie...
W czas wakacji wędrowali z namiotem na plechach...On w trampkach, ona w tenisówkach.
Nie znali gum, więc to musiało się zdarzyć. Już na studiach .
Urlop dziekański, dziecina i pieluchy z tetry na przydział.
Pokoik u matki , Karol zrobił się nerwowy, bo to jeszcze i dyplom do zrobienia, i kąt marny do spania...Anna nie marudziła ale spalała się od środka. Ojciec załatwił jej państwowa posadę, a matka zajęła się synem.Ruszali do przodu ,Wczasy, przedszkole,pensje regularne...Pocztówki do przyjaciółek...poczuła inny , cieplejszy wiatr...
cdn
cdn * * *
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz