czwartek, 13 czerwca 2024

Rumiany czerwiec.


   Przyszedł, cały w kwiatach i soczystej zieleni



                   

Taka  błoga bezmyślność, zaleganie

 w zieleni, i spacery, czas na wczasowiska i uzdrowiska.

Czas na kupowanie na straganach i w sklepikach rzeczy niepotrzebnych ,

choć uwodzicielskich  :) Ucieczka od miejskiej rutyny, schematów i ciągłego myślenia.

Powrót coroczny do głębokiego oddechu, 

kiedy burze brzęczały dokoła , wiatr wyginał młode drzewa , tylko sosny dumne i strzeliste

bujały szumnie swoimi igłami . Słońce palące i kolorowe parasole. 

Które to już lato ? oj...lepiej nie liczyć, bo się człowiek zdolinuje :) 

Lato - dostawca zapachów i dotyków, my w ciągłej gonitwie  za słońcem  , 

bo

każdy dzień na wagę błyszczącego złota . Wiemy o tym , wszystkiego sie chce, i wszystko

 wydaje sie możliwe, taką siłę ma ta kula ognia.

Ona Lucyna, też to czuła, wystawiała się na słońce , i topniała. Na co dzień, to była zimna

 kobieta,

nieprzytulna, i trzymała dystans. Powodem najpewniej niedawna śmierć w rodzinie .

kiedy  spadł z 10 pietra jej bratanek. Na  pare

sekund wstrzymała go rozwieszona na balkonie linka do suszenia prania. Potem runął.

Taki piękny, młody, ułożony i taktowny ,jeszcze nie poznał życia, dopiero co skończył lat 18.

 Nie pił, nie palił.

Jej mała rodzina jeszcze straciła ukochane , ale chyba niechciane dziecko. Jego rodzice

rozwiedli sie, ona wróciła do starej, pierwszej miłości, i urodziła córkę, 

więc nie było już miejsca dla syna.

Ten miotał sie więc trochę pomiędzy, bo sąd przyznał opiekę matce, a ojciec , czyli brat

 Lucyny, mieszkał nadal z matką, babcią , już wdową.

Kiedy ta umarła po paru latach, już nie miał oparcia w nikim, bo Lucyna założyła rodzinę,

 i mieszkała na drugim końcu miasta.

Brat, kierowca tira, brał długie trasy, Papierosy, radio,  depresja i zmęczenie zabijały ból

 i wspomnienia, potem  dość przypadkowo ożenił się z inną..

  A przed paroma laty  była jeszcze ta dobra synowa, pogodna i czysta. Latem pod jabłonią 

 w ogródku piły sobie kawę.

Pranie sie suszyło , i pachniały czerwone, pnące róże. Dzieci bawiły się tuż, na trawie,

i chrupały rumiane jabłka .

Wszystko się zmieniło, i wszyscy czuli się winni .

Synowa  nie poradziła sobie, trafiła do szpitala dla psychicznie chorych w Gnieźnie.

Rok leczono ją z depresji i psychicznego letargu .Rozdarcie wewnętrzne brata było

 porażające,. Jedyne dziecko, syn...Pewnie to, 3 lata później to obudziło w nim raka płuc, 

 i skróciło

 mu życie w cierpieniu. Ona, bratowa  już nie wróciła do formy, jest jak roślinka, 

ale kontaktuje , chyba została już babcią, a Lucyna nadal nie szuka z nią kontaktu.

Swojego życia też nie lubi, bo jest jakieś tragiczne i pechowe , i kiedy podejmuje próbę

 skoku w górę, wychodzi ze skóry, i jest na szczycie, spada jak w złym śnie, i jest w punkcie

 zerowym. 

Mówią, że to przeznaczenie. Maż ,dziecko, praca wszystko wydaje się jej nie być takie jak

 trzeba, a  jak trzeba żyć , to ona sama nie wie, bo nie planowała sobie życia.

Nie widzi w perspektywie nic dla siebie. Chyba polecę z nią na Majorkę, 

jeśli tylko nie boi się latać. . Słońce nas naprawi. 



cdn    wszelkie prawa zastrzeżone.                                








                              


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dojrzałe lato.

 Mama, tata ,praca sąsiedzi, szkoła, szybko rośniesz. Jest już zielono, Wielkanoc się błyszczy, i wszystko na nowo zakwita, tak samo jak kie...