czwartek, 15 lutego 2024

Jezioro.





 



Rodzinne przeprowadzki, zmiany, lokowanie i robota na swoim nieswoim. 
1945  na Konferencji Poczdamskiej przyznano Polsce Ziemie Zachodnie, a w 1944 Układ Republikański PKWN zawarł pakt z Białorusią, Ukrainą i Litwą./republiki radzieckie/.

Stalin, Jałta i przesiedleńcy, a babcia z dziećmi, już z dokumentami repatriantów z Niemiec , pieszo, furmankami, pociągami , tzw. bydlęcymi wagonami. 

Wyczytali ich z  listy i wysadzili na małej stacji  na tzw. ziemiach odzyskanych, gdzieś przy wielkim       lesie, miedzy dwoma jeziorami. Moja matka Hanka, wracała aż z Heidelbergu, gdzie do 1945r. pracowała w gospodarstwie u Niemki , choć tam  namawiali "zostań z nami tam ruskie",  wracała szukać rodziny. PCK działał bardzo sprawnie, to trzeba przyznać, babcia, matka i jej brat Ignacy znaleźli się po miesiącu razem na poniemieckiej wsi. Przyznano im gospodarstwo, jak i innym Polakom wracającym z przymusowych robót w Niemczech wybrali sobie dom , a po roku matka na wiejskiej zabawie poznała repatrianta , chłopaka z centralnej Polski - Johana, jak mawiali na mojego ojca Niemcy, u których  pracował pod Bierzwnikiem. Kiedy urodził się brat, przetoczono mu  krew, bo już prawie nie żył. Rodzice  zwiesili głowy, i czekali na cud, ale babcia modliła SIE TAK GORĄCO, że UDAŁO SIĘ .Staś był , miał bialutkie włosy i oczy jasne jak woda. Praca na dużym gospodarstwie przy jeziorze ,i dużo ziemi do obrobienia , ciągła praca, ale cieszyli się , pracowali z radością , bo nic nie mieli i tylko w świętorzyskim  pradziadek na resztówce sam został, a  ziemia rozparcelowana.

Początki na tzw. "ziemiach odzyskanych "były spokojne, a grupa repatriantów -nieliczna, aż Stalin dołożył  t.z.w. zabugowców - przesiedleńców z zza wschodniej granicy Polski, zrobiło się między mieszkańcami  nieswojo, zazdrość, niesnaski, zawiść i  donosicielstwo-bo komuś szło lepiej, bo był zbyt pracowity. Polacy trzymali się razem ale czuli się trochę osaczeni.

Wujek Ignacy pomagał bardzo, aż nie poszedł do wojska, potem wziął żonę , a raczej ona jego wzięła , bo przystojny i ułożony był. Mieli 5 córek, to moje kuzynki, piękne dziewczynki:) Nie wiem,

co z nimi było nie tak, że wszystkie młodo owdowiały, a jedna była starą panną.

Potem urodziłam się ja ,energiczna, rumiana i zadowolona :)) i jeszcze jeden chłopiec-żył trzy miesiące , krzyż stoi do dziś pod rozłożystym drzewem na cmentarzyku . Zaraz potem jeszcze coś na pociechę , malutka Marysia, dziewczyna jak malina:) Ciemny blond ,błękitne oko bladolica chudzinka , raczej schowana w sobie, już od urodzenia. Jako niemowlę  nie gaworzyła prześmiesznie, jak jej rodzeństwo, nie lubiła lalek i wiecznie gapiła się na drzewa zwłaszcza latem, kiedy słońce przeczesywało listowie tam, i z powrotem, kiedy słodko szumiało powietrze, a na podwórzu rosła grusza i orzech, przy stodole Bobik w budzie stróżował. Otwierała SZEROKO MAŁY DZIOBEK I OCZKI. MIMOZA , LALECZKA ,  WRAŻLIWOŚCI PEŁNA. 

SUKIENKI , KOKARDY, POTEM KOLANÓWKI . LUBIŁA bawić sie na  STRYCHU, GDZIE POWIETRZE STAŁO W MIEJSCU WYCZEKUJACO. 

LUBIŁA ZAPACH KONI I ICH NOZDRZA MIĘCIUTKIE, I INDYKI CO BULGOTAŁY PO PODWÓRKU ZAWADIACKO. UWIELBIAŁA WIECZORY PO GORĄCYM DNIU, i ZAPACH MLEKA DOJONYCH KRÓW Uśmiechem wyrażała zachwyt.

WYPRAWY POCIAGIEM Z RODZICAMI DO POBLISKIEGO MIASTECZKA.WSZYSTKO MIAŁO SWÓJ ZAPACH., I POCZEKALNIA NA MAŁYM DWORCU I MAMA PACHNĄCA FIOŁKAMI, I DYM Z PAROWOZU TAKI NIEUCHWYTNY .

ZABAWY z rodzeństwem w  opuszczonym  ogrodzie naprzeciw , gdzie  wielkie liście łopianu, i oset, co na fioletowo zakwitał .

Marysia , taka piękna, małomówna i tajemnicza jak rusałka, pewnego ciepłego dnia po prostu weszła o metr za daleko. Utopiła się w naszym jeziorze, w tym, na którym ze Stasiem pewnego  mroźnego dnia też topiliśmy się , bo lód się załamał , ale my  zostaliśmy jakimś cudem uratowani przez dwóch wędkarzy . My, maluszki, tuż przy domu , to takie nie do wiary. 

Ogromny  smutek rodziców i babci pomału zabijała praca w polu, przy zwierzakach,  i nasza uczuciowa  wspólnota . 

Długo Marysia nachodziła mnie w snach, jak pływa sobie bezwiednie, bezwładnie w szuwarach z oczami zamkniętymi, a słońce ozłaca łagodne fale jeziora.

W tym samym jeziorze, przy gospodarstwie miejscowego rybaka w którym utopiły się rok później 2 konie .Choć byłam malutka ,  do dziś pamiętam jak wyciągali je traktorem , na sznurach i szmatach. Brzuchy miały wielkie jak balony od wody , a kopyta sterczały im w górę. 

Tak, Marysia utopiła się w tym samym czystym  jeziorze, gdzie jako maluchy, zbieraliśmy raki, a fale pięknie złociły się w słońcu i pachniał tatarak.


 

wszelkie prawa zastrzeżone                            c.d.n.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Dojrzałe lato.

 Mama, tata ,praca sąsiedzi, szkoła, szybko rośniesz. Jest już zielono, Wielkanoc się błyszczy, i wszystko na nowo zakwita, tak samo jak kie...