Rodzinne przeprowadzki, zmiany, lokowanie i robota na swoim nieswoim.
1945 na Konferencji Poczdamskiej przyznano Polsce Ziemie Zachodnie, a w 1944 Układ Republikański PKWN zawarł pakt z Białorusią, Ukrainą i Litwą./republiki radzieckie/.
Stalin, Jałta i przesiedleńcy, a babcia z dziećmi, już z dokumentami repatriantów z Niemiec , pieszo, furmankami, pociągami , tzw. bydlęcymi wagonami.
Wyczytali ich z listy i wysadzili na małej stacji na tzw. ziemiach odzyskanych, gdzieś przy wielkim lesie, miedzy dwoma jeziorami. Moja matka Hanka, wracała aż z Heidelbergu, gdzie do 1945r. pracowała w gospodarstwie u Niemki , choć tam namawiali "zostań z nami tam ruskie", wracała szukać rodziny. PCK działał bardzo sprawnie, to trzeba przyznać, babcia, matka i jej brat Ignacy znaleźli się po miesiącu razem na poniemieckiej wsi. Przyznano im gospodarstwo, jak i innym Polakom wracającym z przymusowych robót w Niemczech wybrali sobie dom , a po roku matka na wiejskiej zabawie poznała repatrianta , chłopaka z centralnej Polski - Johana, jak mawiali na mojego ojca Niemcy, u których pracował pod Bierzwnikiem. Kiedy urodził się brat, przetoczono mu krew, bo już prawie nie żył. Rodzice zwiesili głowy, i czekali na cud, ale babcia modliła SIE TAK GORĄCO, że UDAŁO SIĘ .Staś był , miał bialutkie włosy i oczy jasne jak woda. Praca na dużym gospodarstwie przy jeziorze ,i dużo ziemi do obrobienia , ciągła praca, ale cieszyli się , pracowali z radością , bo nic nie mieli i tylko w świętorzyskim pradziadek na resztówce sam został, a ziemia rozparcelowana.
Początki na tzw. "ziemiach odzyskanych "były spokojne, a grupa repatriantów -nieliczna, aż Stalin dołożył t.z.w. zabugowców - przesiedleńców z zza wschodniej granicy Polski, zrobiło się między mieszkańcami nieswojo, zazdrość, niesnaski, zawiść i donosicielstwo-bo komuś szło lepiej, bo był zbyt pracowity. Polacy trzymali się razem ale czuli się trochę osaczeni.
Wujek Ignacy pomagał bardzo, aż nie poszedł do wojska, potem wziął żonę , a raczej ona jego wzięła , bo przystojny i ułożony był. Mieli 5 córek, to moje kuzynki, piękne dziewczynki:) Nie wiem,
co z nimi było nie tak, że wszystkie młodo owdowiały, a jedna była starą panną.
Potem urodziłam się ja ,energiczna, rumiana i zadowolona :)) i jeszcze jeden chłopiec-żył trzy miesiące , krzyż stoi do dziś pod rozłożystym drzewem na cmentarzyku . Zaraz potem jeszcze coś na pociechę , malutka Marysia, dziewczyna jak malina:) Ciemny blond ,błękitne oko bladolica chudzinka , raczej schowana w sobie, już od urodzenia. Jako niemowlę nie gaworzyła prześmiesznie, jak jej rodzeństwo, nie lubiła lalek i wiecznie gapiła się na drzewa zwłaszcza latem, kiedy słońce przeczesywało listowie tam, i z powrotem, kiedy słodko szumiało powietrze, a na podwórzu rosła grusza i orzech, przy stodole Bobik w budzie stróżował. Otwierała SZEROKO MAŁY DZIOBEK I OCZKI. MIMOZA , LALECZKA , WRAŻLIWOŚCI PEŁNA.
SUKIENKI , KOKARDY, POTEM KOLANÓWKI . LUBIŁA bawić sie na STRYCHU, GDZIE POWIETRZE STAŁO W MIEJSCU WYCZEKUJACO.
LUBIŁA ZAPACH KONI I ICH NOZDRZA MIĘCIUTKIE, I INDYKI CO BULGOTAŁY PO PODWÓRKU ZAWADIACKO. UWIELBIAŁA WIECZORY PO GORĄCYM DNIU, i ZAPACH MLEKA DOJONYCH KRÓW Uśmiechem wyrażała zachwyt.
WYPRAWY POCIAGIEM Z RODZICAMI DO POBLISKIEGO MIASTECZKA.WSZYSTKO MIAŁO SWÓJ ZAPACH., I POCZEKALNIA NA MAŁYM DWORCU I MAMA PACHNĄCA FIOŁKAMI, I DYM Z PAROWOZU TAKI NIEUCHWYTNY .
ZABAWY z rodzeństwem w opuszczonym ogrodzie naprzeciw , gdzie wielkie liście łopianu, i oset, co na fioletowo zakwitał .
Marysia , taka piękna, małomówna i tajemnicza jak rusałka, pewnego ciepłego dnia po prostu weszła o metr za daleko. Utopiła się w naszym jeziorze, w tym, na którym ze Stasiem pewnego mroźnego dnia też topiliśmy się , bo lód się załamał , ale my zostaliśmy jakimś cudem uratowani przez dwóch wędkarzy . My, maluszki, tuż przy domu , to takie nie do wiary.
Ogromny smutek rodziców i babci pomału zabijała praca w polu, przy zwierzakach, i nasza uczuciowa wspólnota .
Długo Marysia nachodziła mnie w snach, jak pływa sobie bezwiednie, bezwładnie w szuwarach z oczami zamkniętymi, a słońce ozłaca łagodne fale jeziora.
W tym samym jeziorze, przy gospodarstwie miejscowego rybaka w którym utopiły się rok później 2 konie .Choć byłam malutka , do dziś pamiętam jak wyciągali je traktorem , na sznurach i szmatach. Brzuchy miały wielkie jak balony od wody , a kopyta sterczały im w górę.
Tak, Marysia utopiła się w tym samym czystym jeziorze, gdzie jako maluchy, zbieraliśmy raki, a fale pięknie złociły się w słońcu i pachniał tatarak.
wszelkie prawa zastrzeżone c.d.n.


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz