środa, 21 lutego 2024

Alicja Poznańska

   



Na ziemiach tzw. odzyskanych :) 

Nie sprowokowane przez moich rodziców konflikty międzysąsiedzkie utrudniały im życie , do tego stopnia , że po paru donosach , oskarżeniach i  prowokacyjnego zawieszenia nocą napisu na jutowych workach , na naszej bramie naszego podwórka transparentu czerwoną farbą "Bierut to fiut" .  Nad ranem podjechała pod nasz dom Milicja na  donos ludzi z sąsiedztwa , to byli zabugowcy. Wczesnym rankiem UB zabrało ojca,   trzy miesiące tortur , i nadal  szukali WINNEGO. W końcu  Ukrainiec z naprzeciwka przyznał się, dostał 3 lata więzienia , a moi rodzice po latach pracy i dorabiania się ,w strachu totalnym przeprowadzili się, a raczej uciekli   do dużego miasta P. Miałam wtedy 6 lat , i zaczynało się nam życie od nowa. Poznań, nowe zapachy, nowa skala .

Ponoć każdy gra w siedem kart, i co 7 lat zmienia się nam wszystkim karta życia, 

może to  związane jest z wiekiem:

7  lat -podstawówka,  14 lat -wybierasz szkołę, 21 lat - młodość chmurna i durna, oraz miłość  

28lat -praca i szukanie  gniazda dla siebie,

35 lat-mała ambitna stabilizacja, 42lata-aktywność maksymalna, a 50+ wyluzowanie, podsumowanie, ale ciągle na wysokim C, bo  czujemy się jeszcze niezbędni . 

Co do cyferek, to czasem wierzę w przeznaczenie, a liczba 56 jest dla mnie poparciem tej tezy. W wieku 56 lat zmarł mój ojciec, pare lat potem,  matka, 56 lat też miał mój brat i brat mojej matki. Ja żyję ,i śmierci się nie boje, choc 2 razy byłam tam na końcu , gdzie jaśniała najjaśniejsza jasność.

No, ale do rzeczy, Poznań w latach sześćdziesiątych był miastem chórów, opery,     baletu, i neonów !!  Koncertów było co niemiara,  był chór chłopięcy  "Słowiki" i znakomita symfoniczna orkiestra, a w auli UAM co niedziela koncerty dla młodzieży. Uczyłam się gry na fortepianie, poznawałam nutki, śpiewałam w chórze..it.p. it.d.

Ach, piękny czas, a tramwajem na próby , na popisy, na koncerty, szlifowanie głosu i charakteru, praca nad sobą *

Dorastałam sobie w tej kulturze znakomicie i spokojnie *******

Może już czas nie być tu sobą, czyli narratorem, a w drugiej osobie, i będę teraz  powiedzmy Alicją.

W czasach kiedy wszyscy piszą, i  piękne słówka w zestawach królują , czuje się tu , jak to się mówi? - jak grafomanka:) ale nie  szkodzi , bo to pisanie nowelek niedługich, i nie krótkich, pomaga mi nie starzeć się za wcześnie. Jeszcze mam problem z szyfrowaniem i odkrywaniem siebie samej , ale to jest inspirujące i twórcze, takie początki i nagłe zakończenia, które niczego nie kończą. Nic nie musze, to mnie cieszy , bo jeśli nie dziś, to jutro ciąg dalszy nastąpi .

Do miłego kolejnego

                 




cdn  

 

czwartek, 15 lutego 2024

Jezioro.





 



Rodzinne przeprowadzki, zmiany, lokowanie i robota na swoim nieswoim. 
1945  na Konferencji Poczdamskiej przyznano Polsce Ziemie Zachodnie, a w 1944 Układ Republikański PKWN zawarł pakt z Białorusią, Ukrainą i Litwą./republiki radzieckie/.

Stalin, Jałta i przesiedleńcy, a babcia z dziećmi, już z dokumentami repatriantów z Niemiec , pieszo, furmankami, pociągami , tzw. bydlęcymi wagonami. 

Wyczytali ich z  listy i wysadzili na małej stacji  na tzw. ziemiach odzyskanych, gdzieś przy wielkim       lesie, miedzy dwoma jeziorami. Moja matka Hanka, wracała aż z Heidelbergu, gdzie do 1945r. pracowała w gospodarstwie u Niemki , choć tam  namawiali "zostań z nami tam ruskie",  wracała szukać rodziny. PCK działał bardzo sprawnie, to trzeba przyznać, babcia, matka i jej brat Ignacy znaleźli się po miesiącu razem na poniemieckiej wsi. Przyznano im gospodarstwo, jak i innym Polakom wracającym z przymusowych robót w Niemczech wybrali sobie dom , a po roku matka na wiejskiej zabawie poznała repatrianta , chłopaka z centralnej Polski - Johana, jak mawiali na mojego ojca Niemcy, u których  pracował pod Bierzwnikiem. Kiedy urodził się brat, przetoczono mu  krew, bo już prawie nie żył. Rodzice  zwiesili głowy, i czekali na cud, ale babcia modliła SIE TAK GORĄCO, że UDAŁO SIĘ .Staś był , miał bialutkie włosy i oczy jasne jak woda. Praca na dużym gospodarstwie przy jeziorze ,i dużo ziemi do obrobienia , ciągła praca, ale cieszyli się , pracowali z radością , bo nic nie mieli i tylko w świętorzyskim  pradziadek na resztówce sam został, a  ziemia rozparcelowana.

Początki na tzw. "ziemiach odzyskanych "były spokojne, a grupa repatriantów -nieliczna, aż Stalin dołożył  t.z.w. zabugowców - przesiedleńców z zza wschodniej granicy Polski, zrobiło się między mieszkańcami  nieswojo, zazdrość, niesnaski, zawiść i  donosicielstwo-bo komuś szło lepiej, bo był zbyt pracowity. Polacy trzymali się razem ale czuli się trochę osaczeni.

Wujek Ignacy pomagał bardzo, aż nie poszedł do wojska, potem wziął żonę , a raczej ona jego wzięła , bo przystojny i ułożony był. Mieli 5 córek, to moje kuzynki, piękne dziewczynki:) Nie wiem,

co z nimi było nie tak, że wszystkie młodo owdowiały, a jedna była starą panną.

Potem urodziłam się ja ,energiczna, rumiana i zadowolona :)) i jeszcze jeden chłopiec-żył trzy miesiące , krzyż stoi do dziś pod rozłożystym drzewem na cmentarzyku . Zaraz potem jeszcze coś na pociechę , malutka Marysia, dziewczyna jak malina:) Ciemny blond ,błękitne oko bladolica chudzinka , raczej schowana w sobie, już od urodzenia. Jako niemowlę  nie gaworzyła prześmiesznie, jak jej rodzeństwo, nie lubiła lalek i wiecznie gapiła się na drzewa zwłaszcza latem, kiedy słońce przeczesywało listowie tam, i z powrotem, kiedy słodko szumiało powietrze, a na podwórzu rosła grusza i orzech, przy stodole Bobik w budzie stróżował. Otwierała SZEROKO MAŁY DZIOBEK I OCZKI. MIMOZA , LALECZKA ,  WRAŻLIWOŚCI PEŁNA. 

SUKIENKI , KOKARDY, POTEM KOLANÓWKI . LUBIŁA bawić sie na  STRYCHU, GDZIE POWIETRZE STAŁO W MIEJSCU WYCZEKUJACO. 

LUBIŁA ZAPACH KONI I ICH NOZDRZA MIĘCIUTKIE, I INDYKI CO BULGOTAŁY PO PODWÓRKU ZAWADIACKO. UWIELBIAŁA WIECZORY PO GORĄCYM DNIU, i ZAPACH MLEKA DOJONYCH KRÓW Uśmiechem wyrażała zachwyt.

WYPRAWY POCIAGIEM Z RODZICAMI DO POBLISKIEGO MIASTECZKA.WSZYSTKO MIAŁO SWÓJ ZAPACH., I POCZEKALNIA NA MAŁYM DWORCU I MAMA PACHNĄCA FIOŁKAMI, I DYM Z PAROWOZU TAKI NIEUCHWYTNY .

ZABAWY z rodzeństwem w  opuszczonym  ogrodzie naprzeciw , gdzie  wielkie liście łopianu, i oset, co na fioletowo zakwitał .

Marysia , taka piękna, małomówna i tajemnicza jak rusałka, pewnego ciepłego dnia po prostu weszła o metr za daleko. Utopiła się w naszym jeziorze, w tym, na którym ze Stasiem pewnego  mroźnego dnia też topiliśmy się , bo lód się załamał , ale my  zostaliśmy jakimś cudem uratowani przez dwóch wędkarzy . My, maluszki, tuż przy domu , to takie nie do wiary. 

Ogromny  smutek rodziców i babci pomału zabijała praca w polu, przy zwierzakach,  i nasza uczuciowa  wspólnota . 

Długo Marysia nachodziła mnie w snach, jak pływa sobie bezwiednie, bezwładnie w szuwarach z oczami zamkniętymi, a słońce ozłaca łagodne fale jeziora.

W tym samym jeziorze, przy gospodarstwie miejscowego rybaka w którym utopiły się rok później 2 konie .Choć byłam malutka ,  do dziś pamiętam jak wyciągali je traktorem , na sznurach i szmatach. Brzuchy miały wielkie jak balony od wody , a kopyta sterczały im w górę. 

Tak, Marysia utopiła się w tym samym czystym  jeziorze, gdzie jako maluchy, zbieraliśmy raki, a fale pięknie złociły się w słońcu i pachniał tatarak.


 

wszelkie prawa zastrzeżone                            c.d.n.



sobota, 10 lutego 2024

Amelia i Hanka




 Rok 2024 - pseudodemokraci wchodzą ostro po prawicowych tradycjonalistach. W tych chłodnych tygodniach zawieruchy, monotonnie tkwiąc przy tv, i komputerze, słucham wcale nie namiętnie składanki oświadczeń politycznych oszustów . 
  W tym klimacie kłamstwa, gwałtu na Konstytucji, i naginaniu prawa , może uda mi się coś sensownie niesensownego napisać choć  trudno mi odkopać w sobie istotę prawdziwą , kiedy mózg zajęty złorzeczeniami, i wyczekiwaniem poranka  gdy obudzę się lekka, piękna i  przyjemna, JUŻ BEZ BORELIOZY, Z wielkim przeciągiem w czaszce i mózgiem pomarszczonym  doskonałością świeżych myśli . 
Siostra, tak miałam siostrę Marie, brata, rodziców, i babcie dwie, oraz dziadków na zdjęciach, ale ciągle miałam  uczucie, że to ja  dźwigam na plecach klątwę rodzinną, ale ja żyje, a oni już nie. To jest intrygujące, bo nie jestem Agatą Christie , i nie ja napisałam im role. Żyję już sobie bez poczucia strachu , ale kiedy w powietrzu wiszą  pytania moich dzieci , czuję się winna, i nawet budzi się we mnie wstyd z okazji mojej niedoskonałości onegdaj i teraz.         
Oglądam stare fotografie ludzi o wypalonych oczach , i moje o nich wyobrażenia bledną, szukam pokrewieństwa w rysach ich twarzy, w pozach , w powadze i uśmieszkach. Prawie zapominam jak to było, w tych "nocach i dniach " z zielonych lat. Czas wtedy sobie płynął w zgodzie z  błękitem ,i słońcem, 
a zimy były tęgie, i pachniały palonym drewnem. Tak, ciepła ckliwość jest wspaniała, ale robi z człowieka mięczaka:)
Babcia Amelia rocznik 1889,szlachetna, pracowita, i rozumna.  Jasny fartuszek od pasa w dół, albo w gustownej sukience w kościele, włosy w koczek upięte, uszy i nos duże, ale w jej owalu twarzy tylko takie były naj. Była ostatnią z pięciu córek rządcy już nie jego  dworku, i był też syn, czyli mała nadzieja na ciąg dalszy dobrego czasu. Praca codzienna  i sen sprawiedliwych, niedziele uduchowione od rana.
Ostrowiec świętokrzyski, Waśniów, Opatów, powstańcza rodzina, i religijna. Boże ciało z gałązkami młodej brzozy, Gwiazdka z choinką do sufitu, ksiądz ,i spowiedzi oraz zapowiedzi , i datki na tace- takie kolejne  pokolenie przyzwoitych ludzi .Tak ich oceniałam, i tak wychodziło mi z rachunku prawdopodobieństwa. Amelia dziewczynka niezależna, pogodna i rozśpiewana, pełna wdzięku, ale i prostoty, przyciągała uwagę. Kochane dzieci swoich kochanych rodziców , uczyły się w domu, a o rodzicach moja babcia do późnej starości mówiła "mój tatuś, moja mamusia" . Tradycjonaliści od A do Zet.
Wydano ją za gburowatego, gruboskórnego, zamożnego ziemianina, a że była delikatnej konstrukcji duchowej, uciekała od niekochanego męża 
wracając  do domu jak bumerang. 
Wtulała się w ojca, a ten wybaczał, choć już szykował furmankę z pierzynka, kocami,  podusiami, i odsyłał skąd przyjechała, aż pod Radom. Urodziła tam trójkę dzieci, a prób ucieczki od  męża było kilka, aż do dnia kiedy zdecydowanie nie oddał dzieci, zostały więc z ojcem , a potem ona czasem podjeżdżała pod bramę, pod płot, podglądać jak rosną. Pewnego słonecznego lata zaczęła romans z synem sąsiadów , studentem . Przyjechał z Warszawy do domu na wakacje, a miłość ta była szalona , i zakazana, ale to nie Amelia była pierwsza "przeklęta" w rodzinie, to jej ojciec chyba jako pierwszy uczynił mezalians, choć partia piękna była,
 i z pierwszej ligi patriotycznej, a nawet z własnym herbem. Duża, własna rodzina odstawiła go, i jego miłość, na bok, bo nie ustępował. 
Amelia urodziła córkę Hanke, potem zdrowy syn Ignacy na świat przyszedł . Choć mieszkała z nimi u ciotki, siostry ojca , nawet dość zamożnie, to było trochę pod górkę , bo nieślubne dzieci nie miały wtedy lekko, aż  student już z dyplomem wyjechał na zawsze do Warszawy, a w Polsce nastał rok 1939.  Weszli Niemcy i z marszu
wszystkich ich gdzieś porozsyłali, a partyzantkę po lasach ścigali. Babcia z małym 
Ignasiem do obozu Oranienburg pod Berlinem, 
a Hanka do kopania okopów pod Toruń.

                     

c.d.n.

Dojrzałe lato.

 Mama, tata ,praca sąsiedzi, szkoła, szybko rośniesz. Jest już zielono, Wielkanoc się błyszczy, i wszystko na nowo zakwita, tak samo jak kie...